Koniec meksykańskiej wiosny to dla mnie czas oddechu po sezonie i chwila dla siebie.
Korzystam z obecności Jima Coke i odkrywam nowe miejsca w dosyć ciasnych jaskiniach suchych. Eksploracja na Jukatanie właściwie ogranicza się do korytarzy zalanych ale jest garstka szaleńców co wciąż szuka i mapuje jaskinie bez wody. Absolutnym przecinakiem jest tutaj Peter Sprouse i jego zastępy. Nasz duet z Jimem jest mniej znany ale doświadczenia i wrażenia chyba mamy wszyscy podobne.
Jaskinie w rejonie systemu Sac Aktun i Dos Ojos są geologicznie inne od tych w Rio Secreto i rejonie Puero Aventuras, które odwiedza Peter. Większość „naszych” jaskiń ma niski strop a cała penetracja odbywa się na kolanach lub w pozycji leżącej. A zatem czołganie się jest najczęstszym sposobem poruszania się.
I tak wczoraj stuknęło nam 2,5 km zmapowanych korytarzy jaskini Hero South. Mając na uwadze, że większość trzeba przemierzyć na łokciach i kolanach to spory wynik. No i do tego jaskinia się wciąż nie kończy.
Wejścia są 3, przy czym połączenie pomiędzy nimi dosyć utrudnione i tak w porze deszczowej jest w pełi zalane a w końcu pory suchej i to przy odplywie można się przecisnać i oddychać ponad poziomem wody. A zatem cześć upstreamowa ma dwa wejścia i downstreamowa jedno. Ja dołaczyłam do projektu tuż po odkryciu wejścia zwanego zajęczą norą. Wchodzimy w mała dziurę, przepraszam, wczołgujemy się pod kątem do dolnej komory, gdzie po minucie walki moża stanąć i wyprostować plecy. Nie na długo jednak. Zaraz mamy pierwsze jeziorko, na lewo przejście do upstreamu na prawo korytarz prowadzący na południe. Jeziorka pokonujemy na kolanach, sufit tworzy rodzaj łuku obwieszonego stalaktytami. Aby niczego nie uszkodzić trzeba się zniżyć do poziomu kolan. Potem jest chwila przerwy. Można się wyprostować. I wtedy jaskinia zaczyna sie gmatwać i rozwidlać. Są korytarze na wschód i zachód ale główny ciąg prowadzi na południe lub południowy-zachód.
Dochodzimy do tzw. mleka wapiennego, bardzo charakterystyczny element wystroju, i tam zaczynamy już czołganie się w zaciskach nazwanych przez nas beczkowymi „bucket high”. Czołganie ma chwilunie przerwy, po pierwszym wyczołgujemy sie na górkę, tam na kolanach przechodzimy na drugą strone i znowu w dół. Potem są 2 zakręty w prawo i zygzaczek fajny gdzie mamy możliwość konktaku z mrówkami, pchłami i wieloma inymi insektami zagrzebanymi w piasku. I jak już przeciśniemy się przez bucket high passages to wpadamy do większej komnaty, proste plecy i znowu na kolana ale tym razem pod górke po ślizgawce gliniastej. Potem już w mięciutkim piaseczku i jesteśmy w urywającej głowę komnacie wypełnionej woda po kolana. Wewnątrz jaskini znajdują się liczne nacieki jaskiniowe: stalaktyty, stalagmity w postaci imponujących totemów, stalagnaty i dlugie na metr makarony.
Po kilku minutach w muzemum stalaktytów mamy kolejne błotko i kolejne jeziorko i piękna komnatę z wodą do pasa. I tam jaskinia totalnie się zmienia. Jej charakter zaczyna przypominac szyb górniczy. Tunel, w miare równy, zero nacieków, coraz czarniej i ziemniej na ścianach. Jest sporo małych rozwidleń ale jaskinia wciąż ciągnie sie na południowy-zachód. Aż w końcu po ostatnim czołganiu sie w czarnym błocie dochodzimy do jej końca czyli syfonu, w którym w zeszłym roku udało mi się zanurkować. Pod wodą dosyć ciężkie warunki, cięzki osad , silny prąd ale bardzo płytko. Przy głębokości przecietnej 3 m musiałam sie poddać i zawrócić. Jaskinia sie dalej ciągnie ale aby przedostać się do kolejnych partii trzeba „przeorać” wydmy osadu. Odpuściłam.
Jedną z ciekawszych partii jest rozgałęzienie po restrykcach beczkowych. Tam korytarz w lewo czyli pozornie na wschód prowadzi nas do sporej kolonii nietoperzy. Wszystko jest w związku z tym lepkie i czarne. Aby nie kusić histoplazmozy nie zaglądamy tam za każdym razem.