po szczeblach do góry


Kariera nurkowa jest wciąż wielką niespodzianką w moim życiu. Nic na to nie wskazywało.
W dzieciństwie przechodziłam różne fazy, często były one powieleniem pomysłów starszej siostry ale kiedy siostra zapragnęła zostać aktorką nasze drogi się rozeszły. Ja chciałam być komandosem. Studiowałam węzły, pętle garoty i zbierałam straszaki. Fantazje znalazły ujście w  harcerstwie i kursie wspinaczkowym na sucho. Do dzisiaj pamiętam wylane morze łez, kiedy rodzice nie wyrazili zgody na zimowy wyjazd wspinaczkowy na Sokoliki.

Potem wyrosłam. Zaczęłam malować się kosmetykami Oriflame i szyć garsonki na miarę. Rozpoczęłąm pracę w biurze i studia prawnicze. Studia jak studia, jakieś trzeba skończyć. Prawo nie było moją pasją ale nauka nie przychodziła mi trudno.

Na studiach rozpoczęłam większe podróże. Indie, Iran, Laos, Pakistan, Syria, Tajlandia, Turcja to były pierwsze dzikie kierunki. Zafascynowałam się oglądaniem świata. Zaawansowałam się rownież w technikach fotograficznych.

Po odebraniu dyplomu magistra prawa nastąpiła konfrontacja z twardą polską rzeczywistością. Brak pracy dla absolwentów. W Polsce nie było pracy, za to było jej wbrud w Londynie. I tak rozpalona opowieściami polonii londyńskiej wyjechałam do Anglii na podrobionym liście ze szkoły językowej.
Czas w Londynie to transformacja. Nauczyłam się życia w wielkim mieście, znalazłam tam swoje miejsce, rozwiinełam pasję fotograficzną. Ale gdzieś w głębi iskrzyłą chęc przygody i zmian. Po roku opuściłam metropolię. Wróciłam do kraju ale już nie podjęłam się pracy za biurkiem. Pracowałam sezonowo, we Włoszech, potem Chorwacji. Płatne wakacje, mnóstwo radochy. Wakacyjny zastrzyk gotówki dał motywację na zrobienie kursu nurkowego. W gronie miłych znajomych wyjechałam do Egiptu i, nie z Ahmedem, ale w Dahabie ukończyłam pierwszy stopień nurkowy. W kilka dni później, przeliczyłam budżet i zapisałam sie na advanca, Starczyło.

Postanowiłam też ugruntować swój warsztat fotograficzny i wstępiłam sie do szkoły fotografii artystycznej Kwadrat. Dobry wybór i ciepłe miejsce w sercu. Miałam więc 4 wielkie pasje podróże, nurkowanie, fotografia i yoga.
Aparat fotograficzny zarabiał na życie i drobne luksusy. Mniejsze podróże i sporo nurkowania mieściło się w budżecie ale ktoś w środku się dusił i szukał większych horyzontów. Postanowiłam zostawić życie fotografa i wyjechać na kilka miesięcy do Egiptu.

W Dahabie było jak w raju. Wspaniali znajomi, coś na kształt nowej rodziny, i nurkowania dzień i noc. Nie dużo czasu upłynęło zanim zorientowałam się, że chcę tam zostać, nie w Egipcie ale w powodnym fascynującym świecie bajecznych raf koralowych. Skorzystałam z okazji zmiany lokalizacji, na krótko przeniosłam się do Aqaby. Tam jako asystent instruktora podjęłam decyzje o kursie instruktorskim. Tylko pytanie gdzie.

Wróciłam na krótko do kraju i przegooglowałam możliwości. Wybór padł na Kostarykę. Kupiłam bilet w jedną stronę i niemalże spoźniając się na samolot przeznaczenie poleciałam do Ameryki. Kostaryka, kokaina i małoletnia prostytucja nie kusiły aby zostać dłużej. Wyjechałam nie wiedząc gdzie przed siebie na północ. Nie miałąm żadnego planu ani funduszy.

Ofertę pracy na Corn Island przyjęłam z radością. Spadła mi z nieba. 6 miesięcy poznawania uroków bycia instruktorem. Swoboda i wyspiarski klimat były dobra odmianą po faszystowskim reżimie Playas de Coco. Czas spędzony w Nikaraguii był interesujący pod każdym względem ale otoczona ze wszech stron morzem zaczęłam się czuć klaustrofobicznie.

I tak przyszedł czas na Meksyk.

Początki były trudne. Język słabo opanowany, brak wizy i papierów jaskiniowych. No i zero oszczędności. Trochę walka z żywiołem. Pierwsze 2 miesiące spędziłam na wyspie Isla Mujeres. Oj cięzki to był kawałek chleba. Ale miałam dostęp do internetu i dzięki temu udało mi się skomunikowąc z nowym pracodawcą. Tym razem było rajsko. Przenisłam się na zachodnie wybrzeże. Baja California Sure. Tuż przed wyjazdem połknełam jednak wirusa, zanurkowałam w cenocie.

Jeden dzień wystarczył aby zapalić iskrę i choć nurkowania z humbakmi i karanksami w Cabo zaliczam do najlepszych w kategorii morskiej, to jednak jaskinie wciągneły mnie od razu. Upłyneło jednak kilka miesięcy zanim uskładałam na kurs jaskiniowy. W lipcu 2011 roku wzięłam wakacje z Cabo i pojawiłam się na nowo w Tulum. 8 dni kursu czyli classic zero hero. Radość i satysfakcja ogromna.
Wróciłam do Cabo ale już myślami byłam gdzie indziej. Wytrzymałam tam do grudnia i zdecydowałam przenieść się do Tulum. Tym razem start był inny. Miałam papiery zarówno jaskiniowe i emigracyjne z pozwoleniem na pracę. Hiszpański już też był lepszy. Wróciłam i zacżęłąm współprace z moim instruktorem jaskiniowem Jeffem Clarkiem. Wspólnie stworzyliśmy bazę tulum scuba, którą prowadzimy do dnia dzisiejszego.

Po 7 latach przeszedł czas na zawodowy upgrade. Rozpoczełąm droge w kierunku instruktorskim overhead. I tak w czerwcu 2018 roku ukończyłam pierwsze ważne szkolenie intro to cave instructor. To początek i początek polskiej ścieżki. Postanowiłam zacząc nowy projekt. Tym razem sama. I tak jestem w dniu otwarcia polish corner.